Na wstępie powiem, że inspiracją do posta był odcinek na youtubowym kanale Polimaty. Jeden z fajniejszych, i mądrzejszych polskich youtuberów.
Jako, że Radek Kotarski bardzo szczegółowo i w niezwykle zabawny sposób przedstawił tę historię, to tych bardziej leniwych zapraszam do obejrzenia filmiku - Najczęściej całowana twarz na świecie
A tych, którym zostały jeszcze resztki cierpliwości do lektury mojego posta.
O resuscytacji słyszał zapewne każdy. A Wy, jako moi czytelnicy (mam nadzieję) pewnie słyszeliście, albo chociaż czytaliście, nawet nieco więcej. Myślę, że wiecie mniej więcej na czym polega i jak wygląda. Mało tego, wierzę, że potrafilibyście ją przeprowadzić!
Dlatego dzisiaj nic nie powiem o technikach RKO i zasadach jej działania. Dzisiaj skupie się na historii. Przynajmniej częściowo.
Życie i śmierć fascynowały ludzi od zawsze. W sumie trudno się im dziwić, bo choć od początku tego „zawsze” minęło już całkiem sporo lat, a technika zrobiła tak wielki krok do przodu, że tego co było kiedyś nawet już nie widać to właściwie istota życia i śmierci nadal nie jest poznana.
Znamy mechanizm śmierci, wiemy, dlaczego następuje, ale tego co dzieje się później… Osobiście mam nadzieję, że nikt żywy nigdy się tego nie dowie.
Nie zmienia to jednak faktu, że to fascynowało, fascynuje i będzie fascynować ludzi. Przykładem jest chociażby powieść (i jej ekranizacje) Frankenstein autorstwa Mary Shelly z 1818 roku (muszę to napisać, bo zbyt dużo ludzi ich myli – Frankenstein to jest człowiek, naukowiec, który ożywił potwora, potwora, który nie ma własnego imienia i nazywany jest po prostu potworem Frankensteina). I zapewne ta ciekawość była jednym z wielu powodów, dla których starano się ożywić zmarłych.
Próby te sięgają naprawdę zamierzchłych czasów, bo datuje się je na XX wiek p.n.e. W Japonii i w Starożytnym Egipcie około próbowano ożywiać ludzi poprzez rolowanie na beczce, powieszenie głową w dół, czy też wożenie na grzbiecie wołu lub konia. Ciekawe metody, o ich skuteczności nie zamierzam dyskutować.
Na terenie Egiptu znaleziono coś w rodzaju instrukcji pokazującej jak wykonać otwór w tchawicy chorego człowieka. Czyli bardzo prymitywne początki tracheotomii szacuje się na około 3000 rok p.n.e., pierwszy zabieg przeprowadził najprawdopodobniej Hipokrates (on serio miał głowę do medycyny, strasznie dużo rzeczy, nawet stosowanych do dzisiaj, wymyślił) (460-377 p.n.e.), zaś po raz pierwszy udokumentował ten zabieg Asklebiades żyjący w I wieku naszej ery.
Potem nastąpiła długa przerwa dla całej medycyny. Panowało przekonanie o nietykalności ludzkiego ciała, nie przeprowadzano sekcji zwłok, nie operowano. Właściwie nawet nie bardzo dotykano pacjenta. W tym kontekście określenie średniowiecza jako Wieki ciemne jest aż nad wyraz trafne.
Dopiero w XVI w. zaczęto eksperymentować na zwierzętach (wentylacja poprzez wdmuchiwanie powietrza do tchawicy przez trzcinę, próba rozdymania płuc za pomocą miecha).
Wraz z rozwojem transportu morskiego zwiększała się liczba statków, portów i, niestety, osób tonących. W związku z tym w Holandii i Wielkiej Brytanii (lata 1760 – 1770) zawiązano towarzystwa naukowe zajmujące się organizacją ratowania tonących, a w szczególności podjęcia prób zapewnienia odpowiedniej wentylacji podczas udzielania pierwszej pomocy. To, że ludzie zdali sobie sprawę z tego jak ważne jest przywrócenie oddechu było niemal przełomowym odkryciem.
1. W roku 1776 William Cullen (dwukrotnie to sprawdziłam i serio facet tak się nazywał; czaicie, doktor Cullen pochodzący z Wielkiej Brytanii? Pozdrawiam fanów Zmierzchu) – prof. medycyny w Glasgow i Edynburgu oraz Lord Cathacart opisują szczegóły intubacji tchawicy i wentylacji płuc. Ponadto przy nieskutecznej wentylacji usta-usta lub usta-nos zalecają podawanie przez rurkę dotchawiczą powietrza strzykawką.
2. W tym samym roku John Hunter ogłasza wyniki eksperymentu, w którym serce psa podejmuje czynność w efekcie wentylacji dotchawiczej, zaś przy zaprzestaniu wentylacji akcja serca ustaje.
POLACY WKRACZAJĄ DO AKCJI
3. W 1805 roku polski uczony Jędrzej Śniadecki publikuje w Wilnie pracę, w której zachęca do podejmowania prób ratowania ludzkiego życia. Pisze w niej min. jak rozróżniać śmierć właściwą od pozornej, jak oddychać metodą usta-usta, a w razie niepowodzenia wykonać tracheotomię.
4. Lata 1818 – 1820 powstają publikacje w których znajdują się znakomite opisy resuscytacji i reanimacji noworodka.
5. W 1837 roku w Krakowie powstaje praca doktorska Jana Bobrzyńskiego na temat resuscytacji
6. XIX wiek to niestety czas gorszych pomysłów na resuscytacje takich jak wykonywanie ruchów biernych ciała zamiast wdmuchiwania powietrza – cokolwiek to znaczy czy unoszenie kończyn górnych
7. W Glasgow w 1880r. podczas zabiegu w jamie ustnej, William Macewen wprowadza intubację tchawicy
Pomysł na masaż serca ma swoje korzenie dopiero w drugiej połowie XIX wieku co zapewne ma związek z tym, że przez długie lata wśród lekarzy funkcjonowało przekonanie, że dotknięcie serca oznacza natychmiastowa śmierć pacjenta (chodziło głównie o to, że rany klatki piersiowej wiązały się z uszkodzeniem płuc, a więc brakiem podciśnienia w klatce piersiowej i fizyczną niezdolnością do oddychania).
1. W 1882 roku M. Schiff dokonuje próby bezpośredniego masażu serca.
2. W tym samym roku Arbuthnot Lane usiłuje ratować umierającego pacjenta na stole operacyjnym prowadząc masaż serca poprzez przeponę w czasie appendektomii, a Maas – przywraca do życia chorego dzięki zastosowaniu zewnętrznego ucisku klatki piersiowej.
3. Jan Prus we Lwowie – w 1899 dokonuje skutecznego ożywienia poprzez bezpośredni masaż serca na sali operacyjnej (podczas operacji brzusznej).
Jednakże, do połowy XX wieku większość środowisk lekarskich nie zdawała sobie sprawy, że największa skuteczność resuscytacji jest wtedy, gdy połączy się sztuczne oddychanie z uciśnięciami klatki piersiowej. Sprawą zajęła się grupa naukowców - James Jude, Guy Knickerbocker i Peter Safar. Wspólnie napisali podręcznik ABC of Resuscitation, stworzyli film przedstawiający pierwszą pomoc The Pulse of Life oraz zaprezentowali wyniki swoich badań na konferencji naukowej w 1960 roku. Już dziesięć lat później ich technika została zatwierdzona i nauczana na szeroką skalę.
No i tutaj pojawia się problem – jak ćwiczyć coś takiego? Bo przecież tylko trening czyni mistrza. Dlatego grupa naukowców zwróciła się z prośbą o pomoc do norweskiego wytwórcy zabawek Asmunda Laerdala. Mężczyzna ten zgodził się pomóc i wyprodukował pierwszy na świecie manekin do ćwiczenia RKO.
Wszystko super, tylko o co w takim razie chodzi z najczęściej całowaną twarzą na świecie? Już wszystko tłumaczę. Ale w tym celu odstawimy na razie na bok sprawy medyczne i ponownie cofniemy się w czasie i przestrzeni.
W późnych latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku w Paryżu z Sekwany wyłowiono zwłoki. To nie było jakieś szczególne wydarzenie, bo w tej wyjątkowej rzece, w tych wyjątkowych czasach, często ktoś się gubił i, niestety, sam nie wypływał. W tych konkretnych zwłokach było jednak coś niezwykłego. A właściwie było kilka takich cosiów. Po pierwsze, była to młoda dziewczyna, miała około 16 lat. Po drugie, była niesłuchanie piękna, a jej twarz zdobił delikatny uśmiech, zupełnie jakby cieszyła się ze śmierci. I po trzecie, jej zwłoki nie nosiły ani śladów przemocy (stąd domniemane samobójstwo dziewczyny) ani rozkładu – co mogło wskazywać na to, że zginęła niedawno, ale nie bawmy się teraz w antropologów sądowych.
Dziewczynę przewieziono do kostnicy, a tam, według legendy, zakochał się w niej badający ciało patomorfolog. Załamany faktem, że jego wybranka już nie żyje postanowił w jakiś sposób zrekompensować sobie stratę. Zachować choć fragment ukochanej. Dlatego zdecydował się na stworzenie odlewu gipsowego jej pięknej twarzy. Ot tak, na pamiątkę.
Następnie zwłoki przewieziono na wystawę. Tak, dobrze czytacie. W Paryżu istniała wystawa zwłok. To był w gruncie rzeczy bardzo dobry system. Na głównej ulicy, za szklaną szybą, wystawiano ciał niezidentyfikowanych ofiar w nadziei, że ktoś je rozpozna. Miejsca te cieszyły się ogromną popularnością i często witryny były tak oblegane, że nie można było nic zobaczyć. Podobno na czas wystawienia tam zwłok dziewczyny z Sekwany, tłumy zwiększyły się dwukrotnie.
Na tym historia ciała się kończy. Nie wiadomo nawet, gdzie pochowana jest piękna nieznajoma. Ale zgodnie z życzeniem zakochanego patomorfologa, coś po niej zostało – maska. Twarz ta była tak doskonała, że w przeciągu lat wykonano niezliczone jej kopie. L'Inconnue de la Seine (w tłumaczeniu dosłownie Nieznajoma z Sekwany) stała się właściwie obowiązkowym elementem wystroju każdego, najpierw paryskiego, potem francuskiego i dalej europejskiego, domostwa. Uznawano ją za kanon piękna, a młode dziewczyny chciały wyglądać dokładnie jak ona. Zagadka wokół powodów jej śmierci oraz tajemniczy uśmiech często porównywany z Mona Lisą tylko dodawały całej historii rozgłosu. Była określana jako symbol seksapilu, który przebiły dopiero Greta Garbo (lata 20.) oraz Brigitte Bardot (lata 50.).
Raz jeszcze przypomnę, że była tylko nastolatką wyłowioną z rzeki. Jakby się nad tym zastanowić, to trochę creepy jest…
Jakkolwiek dziwne by to jednak nie było, faktem pozostaje, że jej twarz obecna była wszędzie. Mówi się, że była inspiracją do napisania takich klasyków literatury jak Lolita czy Dżuma.
Dlatego więc nic dziwnego, że Asmund Laerdal projektując manekin do RKO wzorował się właśnie na tej twarzy. Twarzy, na którą napatrzył się być może w domu swoich dziadków, a być może celowo skorzystał ze znanego wcześniej, uznanego kanonu piękna. Bo przecież nie mógł stworzyć lalki z twarzą Brigitte Bardot. To byłoby zdecydowanie zbyt… nie na miejscu.
Asmund Laerdal swoją pełnowymiarową lalkę nazwał Annie, aby nadać jej nieco osobowości. Warto zwrócić uwagę na fakt, że manekiny na polskich kursach pierwszych również nazywane są Anią.
Stay tunned and healthy,
do napisania!
Jako, że Radek Kotarski bardzo szczegółowo i w niezwykle zabawny sposób przedstawił tę historię, to tych bardziej leniwych zapraszam do obejrzenia filmiku - Najczęściej całowana twarz na świecie
A tych, którym zostały jeszcze resztki cierpliwości do lektury mojego posta.
O resuscytacji słyszał zapewne każdy. A Wy, jako moi czytelnicy (mam nadzieję) pewnie słyszeliście, albo chociaż czytaliście, nawet nieco więcej. Myślę, że wiecie mniej więcej na czym polega i jak wygląda. Mało tego, wierzę, że potrafilibyście ją przeprowadzić!
Dlatego dzisiaj nic nie powiem o technikach RKO i zasadach jej działania. Dzisiaj skupie się na historii. Przynajmniej częściowo.
Życie i śmierć fascynowały ludzi od zawsze. W sumie trudno się im dziwić, bo choć od początku tego „zawsze” minęło już całkiem sporo lat, a technika zrobiła tak wielki krok do przodu, że tego co było kiedyś nawet już nie widać to właściwie istota życia i śmierci nadal nie jest poznana.
Znamy mechanizm śmierci, wiemy, dlaczego następuje, ale tego co dzieje się później… Osobiście mam nadzieję, że nikt żywy nigdy się tego nie dowie.
Nie zmienia to jednak faktu, że to fascynowało, fascynuje i będzie fascynować ludzi. Przykładem jest chociażby powieść (i jej ekranizacje) Frankenstein autorstwa Mary Shelly z 1818 roku (muszę to napisać, bo zbyt dużo ludzi ich myli – Frankenstein to jest człowiek, naukowiec, który ożywił potwora, potwora, który nie ma własnego imienia i nazywany jest po prostu potworem Frankensteina). I zapewne ta ciekawość była jednym z wielu powodów, dla których starano się ożywić zmarłych.
Próby te sięgają naprawdę zamierzchłych czasów, bo datuje się je na XX wiek p.n.e. W Japonii i w Starożytnym Egipcie około próbowano ożywiać ludzi poprzez rolowanie na beczce, powieszenie głową w dół, czy też wożenie na grzbiecie wołu lub konia. Ciekawe metody, o ich skuteczności nie zamierzam dyskutować.
Na terenie Egiptu znaleziono coś w rodzaju instrukcji pokazującej jak wykonać otwór w tchawicy chorego człowieka. Czyli bardzo prymitywne początki tracheotomii szacuje się na około 3000 rok p.n.e., pierwszy zabieg przeprowadził najprawdopodobniej Hipokrates (on serio miał głowę do medycyny, strasznie dużo rzeczy, nawet stosowanych do dzisiaj, wymyślił) (460-377 p.n.e.), zaś po raz pierwszy udokumentował ten zabieg Asklebiades żyjący w I wieku naszej ery.
Potem nastąpiła długa przerwa dla całej medycyny. Panowało przekonanie o nietykalności ludzkiego ciała, nie przeprowadzano sekcji zwłok, nie operowano. Właściwie nawet nie bardzo dotykano pacjenta. W tym kontekście określenie średniowiecza jako Wieki ciemne jest aż nad wyraz trafne.
Dopiero w XVI w. zaczęto eksperymentować na zwierzętach (wentylacja poprzez wdmuchiwanie powietrza do tchawicy przez trzcinę, próba rozdymania płuc za pomocą miecha).
Wraz z rozwojem transportu morskiego zwiększała się liczba statków, portów i, niestety, osób tonących. W związku z tym w Holandii i Wielkiej Brytanii (lata 1760 – 1770) zawiązano towarzystwa naukowe zajmujące się organizacją ratowania tonących, a w szczególności podjęcia prób zapewnienia odpowiedniej wentylacji podczas udzielania pierwszej pomocy. To, że ludzie zdali sobie sprawę z tego jak ważne jest przywrócenie oddechu było niemal przełomowym odkryciem.
1. W roku 1776 William Cullen (dwukrotnie to sprawdziłam i serio facet tak się nazywał; czaicie, doktor Cullen pochodzący z Wielkiej Brytanii? Pozdrawiam fanów Zmierzchu) – prof. medycyny w Glasgow i Edynburgu oraz Lord Cathacart opisują szczegóły intubacji tchawicy i wentylacji płuc. Ponadto przy nieskutecznej wentylacji usta-usta lub usta-nos zalecają podawanie przez rurkę dotchawiczą powietrza strzykawką.
2. W tym samym roku John Hunter ogłasza wyniki eksperymentu, w którym serce psa podejmuje czynność w efekcie wentylacji dotchawiczej, zaś przy zaprzestaniu wentylacji akcja serca ustaje.
POLACY WKRACZAJĄ DO AKCJI
3. W 1805 roku polski uczony Jędrzej Śniadecki publikuje w Wilnie pracę, w której zachęca do podejmowania prób ratowania ludzkiego życia. Pisze w niej min. jak rozróżniać śmierć właściwą od pozornej, jak oddychać metodą usta-usta, a w razie niepowodzenia wykonać tracheotomię.
4. Lata 1818 – 1820 powstają publikacje w których znajdują się znakomite opisy resuscytacji i reanimacji noworodka.
5. W 1837 roku w Krakowie powstaje praca doktorska Jana Bobrzyńskiego na temat resuscytacji
6. XIX wiek to niestety czas gorszych pomysłów na resuscytacje takich jak wykonywanie ruchów biernych ciała zamiast wdmuchiwania powietrza – cokolwiek to znaczy czy unoszenie kończyn górnych
7. W Glasgow w 1880r. podczas zabiegu w jamie ustnej, William Macewen wprowadza intubację tchawicy
Pomysł na masaż serca ma swoje korzenie dopiero w drugiej połowie XIX wieku co zapewne ma związek z tym, że przez długie lata wśród lekarzy funkcjonowało przekonanie, że dotknięcie serca oznacza natychmiastowa śmierć pacjenta (chodziło głównie o to, że rany klatki piersiowej wiązały się z uszkodzeniem płuc, a więc brakiem podciśnienia w klatce piersiowej i fizyczną niezdolnością do oddychania).
1. W 1882 roku M. Schiff dokonuje próby bezpośredniego masażu serca.
2. W tym samym roku Arbuthnot Lane usiłuje ratować umierającego pacjenta na stole operacyjnym prowadząc masaż serca poprzez przeponę w czasie appendektomii, a Maas – przywraca do życia chorego dzięki zastosowaniu zewnętrznego ucisku klatki piersiowej.
3. Jan Prus we Lwowie – w 1899 dokonuje skutecznego ożywienia poprzez bezpośredni masaż serca na sali operacyjnej (podczas operacji brzusznej).
Jednakże, do połowy XX wieku większość środowisk lekarskich nie zdawała sobie sprawy, że największa skuteczność resuscytacji jest wtedy, gdy połączy się sztuczne oddychanie z uciśnięciami klatki piersiowej. Sprawą zajęła się grupa naukowców - James Jude, Guy Knickerbocker i Peter Safar. Wspólnie napisali podręcznik ABC of Resuscitation, stworzyli film przedstawiający pierwszą pomoc The Pulse of Life oraz zaprezentowali wyniki swoich badań na konferencji naukowej w 1960 roku. Już dziesięć lat później ich technika została zatwierdzona i nauczana na szeroką skalę.
No i tutaj pojawia się problem – jak ćwiczyć coś takiego? Bo przecież tylko trening czyni mistrza. Dlatego grupa naukowców zwróciła się z prośbą o pomoc do norweskiego wytwórcy zabawek Asmunda Laerdala. Mężczyzna ten zgodził się pomóc i wyprodukował pierwszy na świecie manekin do ćwiczenia RKO.
Peter Safar |
Asmund Laerdal |
Wszystko super, tylko o co w takim razie chodzi z najczęściej całowaną twarzą na świecie? Już wszystko tłumaczę. Ale w tym celu odstawimy na razie na bok sprawy medyczne i ponownie cofniemy się w czasie i przestrzeni.
W późnych latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku w Paryżu z Sekwany wyłowiono zwłoki. To nie było jakieś szczególne wydarzenie, bo w tej wyjątkowej rzece, w tych wyjątkowych czasach, często ktoś się gubił i, niestety, sam nie wypływał. W tych konkretnych zwłokach było jednak coś niezwykłego. A właściwie było kilka takich cosiów. Po pierwsze, była to młoda dziewczyna, miała około 16 lat. Po drugie, była niesłuchanie piękna, a jej twarz zdobił delikatny uśmiech, zupełnie jakby cieszyła się ze śmierci. I po trzecie, jej zwłoki nie nosiły ani śladów przemocy (stąd domniemane samobójstwo dziewczyny) ani rozkładu – co mogło wskazywać na to, że zginęła niedawno, ale nie bawmy się teraz w antropologów sądowych.
Dziewczynę przewieziono do kostnicy, a tam, według legendy, zakochał się w niej badający ciało patomorfolog. Załamany faktem, że jego wybranka już nie żyje postanowił w jakiś sposób zrekompensować sobie stratę. Zachować choć fragment ukochanej. Dlatego zdecydował się na stworzenie odlewu gipsowego jej pięknej twarzy. Ot tak, na pamiątkę.
Następnie zwłoki przewieziono na wystawę. Tak, dobrze czytacie. W Paryżu istniała wystawa zwłok. To był w gruncie rzeczy bardzo dobry system. Na głównej ulicy, za szklaną szybą, wystawiano ciał niezidentyfikowanych ofiar w nadziei, że ktoś je rozpozna. Miejsca te cieszyły się ogromną popularnością i często witryny były tak oblegane, że nie można było nic zobaczyć. Podobno na czas wystawienia tam zwłok dziewczyny z Sekwany, tłumy zwiększyły się dwukrotnie.
Na tym historia ciała się kończy. Nie wiadomo nawet, gdzie pochowana jest piękna nieznajoma. Ale zgodnie z życzeniem zakochanego patomorfologa, coś po niej zostało – maska. Twarz ta była tak doskonała, że w przeciągu lat wykonano niezliczone jej kopie. L'Inconnue de la Seine (w tłumaczeniu dosłownie Nieznajoma z Sekwany) stała się właściwie obowiązkowym elementem wystroju każdego, najpierw paryskiego, potem francuskiego i dalej europejskiego, domostwa. Uznawano ją za kanon piękna, a młode dziewczyny chciały wyglądać dokładnie jak ona. Zagadka wokół powodów jej śmierci oraz tajemniczy uśmiech często porównywany z Mona Lisą tylko dodawały całej historii rozgłosu. Była określana jako symbol seksapilu, który przebiły dopiero Greta Garbo (lata 20.) oraz Brigitte Bardot (lata 50.).
Raz jeszcze przypomnę, że była tylko nastolatką wyłowioną z rzeki. Jakby się nad tym zastanowić, to trochę creepy jest…
Jakkolwiek dziwne by to jednak nie było, faktem pozostaje, że jej twarz obecna była wszędzie. Mówi się, że była inspiracją do napisania takich klasyków literatury jak Lolita czy Dżuma.
Dlatego więc nic dziwnego, że Asmund Laerdal projektując manekin do RKO wzorował się właśnie na tej twarzy. Twarzy, na którą napatrzył się być może w domu swoich dziadków, a być może celowo skorzystał ze znanego wcześniej, uznanego kanonu piękna. Bo przecież nie mógł stworzyć lalki z twarzą Brigitte Bardot. To byłoby zdecydowanie zbyt… nie na miejscu.
Asmund Laerdal swoją pełnowymiarową lalkę nazwał Annie, aby nadać jej nieco osobowości. Warto zwrócić uwagę na fakt, że manekiny na polskich kursach pierwszych również nazywane są Anią.
Zarówno w pierwszych, jak i obecnych anglojęzycznych podręcznikach do RKO znajduje się informacja, która mówi o tym, że najpierw należy podejść do chorego i sprawdzić czy jest przytomny. Podawany przykład to "Annie, are you ok?" ("Aniu, czy wszystko w porządku?"). Cytat o tyle znany, że wykorzystany w piosence Michela Jacksona. Nie tylko wykorzystany, ale i wielokrotnie powtórzony w Smooth Criminal
Chociaż od czasów produkcji pierwszego manekina wiele się zmieniło i teraz korzystać można nawet z takich zautomatyzowanych, mierzących siłę uciśnięć i oddechów to Annie nadal pozostaje pierwowzorem dla tych fantomów. A jej twarz nadal jest często spotykana. A swojej pierwszej wersji zawdzięcza nazwę - Resusci Anne.
Martwa dziewczyna z Sekwany dostała drugie życie i wielu nauczyła "pocałunku życia". Dlatego właśnie nazywana jest najczęściej całowaną twarzą na świecie. Ja się przyznam, że swoją cegiełkę tez do tego dołożyłam i całowałam się z Anią ;)
Stay tunned and healthy,
do napisania!
Komentarze
Prześlij komentarz