Zabawne ;) |
Staram się, moi kochani. Naprawdę się staram. Dlatego już Wam piszę o dzisiejszym dniu.
Jest poniedziałek, więc miałam biofizykę i genetykę. Doprawdy nie wiem już co jest gorsze.
Rano pobudka o szalonej godzinie, budzik ustawiony na czwartą, żeby się uczyć. Ale od drzemki do drzemki zrobiła się 5.36. No trudno, zdarza się. Biorę te skrypty, i książki i wykresy i banki. Czytam i powiedzmy coś tam zapamiętuję. Inne rzeczy, jak na przykład pierdylion wzorów, zapisuje drobnym druczkiem na linijce. To wcale nie jest ściąga. W ogóle!
Przychodzę na zajęcia, dostaję pytania i co widzę? Że nie mam k... pojęcia o co chodzi! Bo ja czytałam o roli surfaktantu i mechanice płuc, a oni mnie pytają o spektrometrię i prawo Lamberta-Beera. No totalnie mnie to zdezorientowało, bo te tematy nic wspólnego ze sobą nie mają.
Okazało się, że ja, mądra głowa, uczyłam się nie z tego tematu co trzeba było. To były najgorsze minuty w moim życiu, bo chyba po raz pierwszy nie umiałam kompletnie nic. Ani pół słowa nie mogłam napisać! Tragedia.
Ale nie było tak źle. Bo nauczona doświadczeniem kolegów wiedziałam, że da się ściągać. I teraz proszę, nie zrozumcie mnie źle. Ja nie uważam, że ściąganie jest dobre. A już szczególnie na medycynie, bo w twoich rękach będzie kiedyś ludzkie życie i byłoby dobrze, żeby wiedział jak je uratować nie patrząc do Wikipedii ani nie prosząc kolegi o pomoc. Tylko wiecie, życie człowieka nie zależy od tego, czy jego lekarz wie, co to spektrometria! Biofizyka sama w sobie jest tak beznadziejnie bezużyteczna, że to ściganie da się przeżyć. I pacjent w przyszłości też to przeżyje.
Tak więc całego kolosa spisałam z internetu, słowo w słowo i to tak mechanicznie, że nawet nie wiedziałam co piszę. Tylko koleżanka obok szeptała mi "uważaj, idzie" gdy prowadzący przechodził po sali. Kochana dziewczyna <3
Okazało się też, że ten kolos poszedł tak źle, że nasza Doktor Biofizyka zdecydowała się obniżyć próg zdawalności z 7 na 5 punktów. Bo inaczej, nikt by nie zdał. Ot taki prezent na ostatnie ćwiczenia. Także zdałam. Z przygodami, ale zdałam.
A potem wykonywaliśmy jakieś doświadczenia z pomiarem długości fali przechodzących przez chlorofil, eozynę czy barwnik hemofilowy. I to tylko brzmi ciekawie. W rzeczywistości jest po prostu nudne! Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo nudne. Jak cała biofizyka.
Następne dwie godziny były najprzyjemniejszą częścią dnia. Razem z Angeliką w moim mieszkanku zjadłyśmy tosty i zamiast uczyć się na genetykę rozprawiałyśmy o strajku nauczycieli i niedociągnięciach polskiego systemu edukacji.
[Jeśli to kogoś interesuje to jako dziewczyna pochodząca z bardzo nauczycielskiej rodziny - rodzina od strony mamy to nauczyciele; od strony taty to lekarze - popieram strajk całym sercem. I absolutnie rozumiem wszystkie powody dla których chcą strajkować, muszą strajkować.]
Na genetyce o 13.00 miałam tylko jedną myśl - "spać". Już dawno nie było takiego zjazdu. Słuchałam prelekcji jednym uchem, a drugim wszystko wylatywało. A chciałam słuchać, bo te prelekcje zawsze ułatwiają napisanie późniejszego zaliczenia. Doktor Genetyka była bardzo niezadowolona naszym poziomem wiedzy, bo wydaje mi się, że nie tylko ja miałam wtedy łóżkowe myśli. Podyktowała nam litościwe pytania, ale to nie bardzo pomogło. Większość niestety oblała (genetykę łatwo jest poprawić, nie martwcie się o nich). Ja pisałam straszne bzdury, na zasadzie byle coś pisać. W głowie nadal miałam "chce mi się spać" a mimo to, jakimś cudem, dostałam 4. Wciąż nie wiem jak. Ale może lepiej niech pozostanie to owiane słodką tajemnicą nieświadomości?
Pod koniec zajęć przerysowywaliśmy pęknięte chromosomy ze zdjęć - czy trzeba mówić, jak mało interesujące jest to zajęcie?
Po powrocie do domu rozbolała mnie głowa, więc zrobiłam sobie obiad - polecam warzywa na patelnię - i poszłam spać. A jak już wstałam, to zabrałam się za pisanie. Żeby czegoś nie pomiąć.
Stay tunned and healthy,
do napisania!
PS. Nie mogę przestać słuchać - Studio Accantus, polecam z całego serca
Komentarze
Prześlij komentarz