Przerwa świąteczna skończyła się niemal dwa tygodnie temu a ja, z nieznanych mi powodów, jeszcze tu nie zajrzałam. Mój błąd. Przydałoby się więc na szybko nadrobić to co najważniejsze czyli zapisać co i jak się działo:
7.01 - ostatnie normalne zajęcia z parazytów (pasożytów). Wejściówka ze stawonogów i przysięgam, że nic nie umiałam. Pogodziłam się z oblaniem gdy tylko okazało się, że przerażająca Doktor Komórki Macierzyste będzie oceniac prace. Ledwo odpowiedziałam na dwa z pięciu pytań, a schemat cyklu rozwojowego napisałam byle jaki, żeby tylko coś było. I nie uwierzycie, zdałam. Nawet nie na trzy na szynach, tylko pełna 3! Jestem cała happy!
8.01 - szpilki z anatomii. Kolejne. Tym razem nie były całkowitą tragedią bo zdałam jeden temat: układ krążenia. Teraz zostaje jeszcze tylko zaliczyć teorię. Ach, i Doktor Anatomia znów uznał, że jesteśmy idioci, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Zresztą po prof. D... z liceum to naprawdę po mnie spływa.
9.01 - pierwszy wykład z histologii na którym byłam (wcześniejsze nie były obowiązkowe). Doktor Histologia zupełnie nie radził sobie z tablica interaktywną dzięki czemu nawet tak nudny temat jak połączenia międzykomórkowe (mniej więcej to co na zdjęciu tylko tak ze sto razy bardziej rozbudowane) był nawet zabawny. Ale miał dziwne skojarzenia...
10.01 - standardowe już, wieczorne ćwiczenia z histologii. Przegląd preparatów z pierwszego semestru. Człowiek czuje się fajnie jak zaczyna rozpoznawać te szkiełka, tylko, że do praktycznego w czerwcu zdążę to wszystko zapomnieć. No i dwie godziny to jednak za dużo jak na 34 preparaty...
11.01 - wreszcie piątek, ale odkąd jestem na studiach ich nie lubię! Są za ciężkie jak na piątki. Rano anatomia, seminarki i ćwiczenia z naszym Doktorem Anatomią. Powiedział nam, że po prelekcji jest zmęczony i nic nam nie powie. No cóż, zdarza się. Doktor też człowiek, jak mam nadzieje przekonać się za sześć lat. Potem ostatnia w semestrze chemia i zawalona wejściówka. Mogę zwalić to na to, że banki nie siadły, ale naprawdę mogłam uczyć się więcej. Zawsze mogę... Wykład z historii medycyny pozwoliłam sobie opuścić
12 i 13.01 - weekend. Wyjątkowo się uczyłam. Na szkiełka z parazytów (egzamin praktyczny polegający na oglądaniu pasożyta przez mikroskop i jego rozpoznanie) w poniedziałek. Ale przez to nie uczyłam się niczego innego. No i nie jest tak, że nie mogłam zrobić nic więcej.
14.01 - wspomniane już szkiełka. Nie poszły tragicznie, chociaż przeklinam się za pomylenie wszy z pluskwą domową. One są przecież zupełnie różne (patrz: zdjęcie).Ale zaliczone za pierwszym podejściem. Zastanawia mnie tylko, czy ci co nie zaliczyli od razu a mają wyższa ocenę z drugiej tacki będą traktowani tak samo.
15.01 - anatomia. Doktor Anatomia znów uznał nas za zbyt głupich na tę uczelnię. Poza tym zapytał jakie są ograniczenia warg - nikt nie znał odpowiedzi. Teraz jednak już wiem: Wargi są mięśniowo-włóknistymi fałdami otaczającymi szparę ust. Od góry są ograniczone przez nozdrza (1), od dołu przez bruzdę bródkowo-wargową (2) a bocznie przez bruzdy nosowo-wargowe (3). Czerwień wargowa to w rozumieniu człowieka po prostu usta. Potem były zajęcia z niemieckiego, ale go odpuściłam, żeby uczyć się na chemię. No i przyszłam do domku, zjadłam obiad i rozbolała się głowa. Stwierdziłam, że zrobię sobie drzemkę, która trwała prawie trzy godziny. Jak widzicie, nie ma rzeczy niemożliwych.
16.01 - efekt drzemki był taki, że prawie na pewno oblałam poprawę kolosa z chemii. Ale to na szczęście nie był ostateczny termin. Ponadto był jeszcze dzisiaj jeden i jedyny (w historii uniwersytetu tylko nasz rocznik miał, ma i będzie mieć ten zaszczyt) wykład o metodyce prowadzenia badań naukowych. Nawet sam wykładowca się śmiał, że mówi o tym nudnym temacie w jak najbardziej interesujący sposób. No i miał chyba rację. Dowiedziałam się, że istnieją określone zasady postępowania w przypadku konkretnych objawów. Lepsze to niż nic.
Tyle na dzisiaj. Mam nadzieję zajrzeć tu jutro.
Stay tunned and healthy,
Do napisania
7.01 - ostatnie normalne zajęcia z parazytów (pasożytów). Wejściówka ze stawonogów i przysięgam, że nic nie umiałam. Pogodziłam się z oblaniem gdy tylko okazało się, że przerażająca Doktor Komórki Macierzyste będzie oceniac prace. Ledwo odpowiedziałam na dwa z pięciu pytań, a schemat cyklu rozwojowego napisałam byle jaki, żeby tylko coś było. I nie uwierzycie, zdałam. Nawet nie na trzy na szynach, tylko pełna 3! Jestem cała happy!
8.01 - szpilki z anatomii. Kolejne. Tym razem nie były całkowitą tragedią bo zdałam jeden temat: układ krążenia. Teraz zostaje jeszcze tylko zaliczyć teorię. Ach, i Doktor Anatomia znów uznał, że jesteśmy idioci, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Zresztą po prof. D... z liceum to naprawdę po mnie spływa.
9.01 - pierwszy wykład z histologii na którym byłam (wcześniejsze nie były obowiązkowe). Doktor Histologia zupełnie nie radził sobie z tablica interaktywną dzięki czemu nawet tak nudny temat jak połączenia międzykomórkowe (mniej więcej to co na zdjęciu tylko tak ze sto razy bardziej rozbudowane) był nawet zabawny. Ale miał dziwne skojarzenia...
10.01 - standardowe już, wieczorne ćwiczenia z histologii. Przegląd preparatów z pierwszego semestru. Człowiek czuje się fajnie jak zaczyna rozpoznawać te szkiełka, tylko, że do praktycznego w czerwcu zdążę to wszystko zapomnieć. No i dwie godziny to jednak za dużo jak na 34 preparaty...
11.01 - wreszcie piątek, ale odkąd jestem na studiach ich nie lubię! Są za ciężkie jak na piątki. Rano anatomia, seminarki i ćwiczenia z naszym Doktorem Anatomią. Powiedział nam, że po prelekcji jest zmęczony i nic nam nie powie. No cóż, zdarza się. Doktor też człowiek, jak mam nadzieje przekonać się za sześć lat. Potem ostatnia w semestrze chemia i zawalona wejściówka. Mogę zwalić to na to, że banki nie siadły, ale naprawdę mogłam uczyć się więcej. Zawsze mogę... Wykład z historii medycyny pozwoliłam sobie opuścić
12 i 13.01 - weekend. Wyjątkowo się uczyłam. Na szkiełka z parazytów (egzamin praktyczny polegający na oglądaniu pasożyta przez mikroskop i jego rozpoznanie) w poniedziałek. Ale przez to nie uczyłam się niczego innego. No i nie jest tak, że nie mogłam zrobić nic więcej.
14.01 - wspomniane już szkiełka. Nie poszły tragicznie, chociaż przeklinam się za pomylenie wszy z pluskwą domową. One są przecież zupełnie różne (patrz: zdjęcie).Ale zaliczone za pierwszym podejściem. Zastanawia mnie tylko, czy ci co nie zaliczyli od razu a mają wyższa ocenę z drugiej tacki będą traktowani tak samo.
15.01 - anatomia. Doktor Anatomia znów uznał nas za zbyt głupich na tę uczelnię. Poza tym zapytał jakie są ograniczenia warg - nikt nie znał odpowiedzi. Teraz jednak już wiem: Wargi są mięśniowo-włóknistymi fałdami otaczającymi szparę ust. Od góry są ograniczone przez nozdrza (1), od dołu przez bruzdę bródkowo-wargową (2) a bocznie przez bruzdy nosowo-wargowe (3). Czerwień wargowa to w rozumieniu człowieka po prostu usta. Potem były zajęcia z niemieckiego, ale go odpuściłam, żeby uczyć się na chemię. No i przyszłam do domku, zjadłam obiad i rozbolała się głowa. Stwierdziłam, że zrobię sobie drzemkę, która trwała prawie trzy godziny. Jak widzicie, nie ma rzeczy niemożliwych.
16.01 - efekt drzemki był taki, że prawie na pewno oblałam poprawę kolosa z chemii. Ale to na szczęście nie był ostateczny termin. Ponadto był jeszcze dzisiaj jeden i jedyny (w historii uniwersytetu tylko nasz rocznik miał, ma i będzie mieć ten zaszczyt) wykład o metodyce prowadzenia badań naukowych. Nawet sam wykładowca się śmiał, że mówi o tym nudnym temacie w jak najbardziej interesujący sposób. No i miał chyba rację. Dowiedziałam się, że istnieją określone zasady postępowania w przypadku konkretnych objawów. Lepsze to niż nic.
Tyle na dzisiaj. Mam nadzieję zajrzeć tu jutro.
Stay tunned and healthy,
Do napisania
Komentarze
Prześlij komentarz